Polowanie na głowy na Borneo
Eric Mjöberg
Czaszki wrogów wiszące pod stropem długiego domu w Sarawaku, fotografia z początku XX wieku (Collectie Stichting Nationaal Museum van Wereldculturen)
Każdy z nas czytywał jeszcze w dzieciństwie „straszne” historie o łowcach głów na wyspie Borneo. Każdego z nas ogarniał strach przed okrucieństwem dzikich. Ja sam studiowałem z zapałem i pasją książkę Carla Bocka Wśród łowców głów na Borneo, nie przypuszczając wówczas, że po wielu latach będę żył między tymi ludźmi, mieszkał w ich domostwach, wypoczywał pod zwisającymi z pułapów suszonymi ludzkimi czaszkami, a nawet z pewnym zainteresowaniem oglądał miecze służące do ścinania głów.
Osobliwy, barbarzyński zwyczaj czyhania na głowę swego bliźniego sięga prawdopodobnie najdawniejszych czasów, jednak wszystkie wysiłki w celu dotarcia do źródeł tej tradycji okazują się bezowocne, nie ma bowiem na ten temat żadnych świadectw historycznych. Plemiona zamieszkujące Borneo nie znają pisanych dokumentów historycznych i ograniczają się do ustnych podań. O historii swego kraju nie wiedzą więcej, niż mogą uzyskać z doświadczenia kilku pokoleń. Kiedy zapyta się Borneańczyka, skąd pochodzi krwawy zwyczaj, nie jest w stanie odpowiedzieć nic więcej, niż adat (obyczaj moich ojców). Niektóre podania wskazują na to, że pierwotna pobudka do powstania zwyczaju polowania na ludzkie głowy w obecnej okrutnej formie pojawiła się z inspiracji kobiety.
Dzisiejsze Borneo jest mozaiką ras i języków, prawdziwą babilońską kotłowaniną. Wyspę zamieszkuje barwna mieszanka ras i ludów; jeden nie jest w stanie pojąć życia wewnętrznego drugiego, a każdy trzyma się kurczowo zwyczajów i tradycji swoich praojców. W jednym tylko są do siebie podobni i solidarni, czyli w palącej żądzy uprawiania najszlachetniejszych łowów — polowania na ludzką czaszkę.
Jeżeli ktoś wymówi tylko znamienne słowa potong kapala [w języku indonezyjskim: „zetnijmy kilka głów], w łagodnych, brązowych oczach Dajaka zapala się ogień. Nie może on po prostu usiedzieć na miejscu, kiedy w jego głowie powstanie myśl o upajającej rozkoszy i nadludzkiej radości ścinania głowy.
Skoro weźmiemy pod uwagę, że polowanie na głowy ludzkie jest nieodzownym warunkiem do utrzymania dobrej pogody i urodzajów ryżu, że polowanie sprzyja rozmnażaniu zwierzyny w lasach, że od tego polowania zależy, czy w rzekach będą ryby, ludność zdrowa i pełna sił żywotnych, a związki małżeńskie pobłogosławione potomstwem, dopiero wówczas zrozumiemy, jak wielki szacunek otacza ten zwyczaj.
Borneańczyk hołduje prawu „oko za oko — ząb za ząb”. Jeżeli dane plemię czy nawet mieszkańcy wspólnego domostwa stracili któregoś ze swoich bliskich wskutek łowów na głowy, cała grupa ma obowiązek, na mocy niepisanego prawa, dokonać zemsty na wrogu, zemsty, polegającej na zdobyciu czaszki z obozu przeciwnika.
Nieodzowna konieczność polowania na ludzkie głowy wedle ścisłych rytuałów religijnych jest głęboko zrośnięta z naturą tutejszych ludów. Dorosły mężczyzna nie cieszy się szacunkiem wśród współplemieńców, dopóki nie może się poszczycić przynajmniej jedną głową wroga, którą zdobył w boju, dowodząc w ten sposób swojej dzielności. Jeżeli uda mu się zdobyć dwie głowy — albo więcej — tym lepiej. Dopiero wtedy wolno mu nosić zęby tygrysa jako kolczyki w uszach i mieć tyle tatuaży, a więc znaków zwycięstwa na przedramieniu, ile ściętych głów przyniósł do domu. Dopiero wtedy też może zbliżać się do dziewcząt, krótko mówiąc, korzystać z wielu przywilejów.
Głowa wroga udekorowana przez plemię Kayanów (Ch. Hose, The Pagan Tribes of Borneo, London 1912)
Znaczenie polowania na ludzkie głowy jest wpajane dzieciom niemal od kolebki. Dzieci są przyzwyczajone od najwcześniejszej młodości do widoku zwisających z sufitu głów ludzkich i uczą się patrzeć na nie z szacunkiem i pietyzmem. Chłopcy w wieku od lat sześciu do dziesięciu pełnią straż przy świeżo ściętych głowach podczas ich suszenia i w trakcie zabaw, które się odbywają na cześć udanych łowów. Podczas tych czynności wtajemnicza się zwykle młodzież w tradycje i sekrety plemienia. Jeżeli młodzieniec zaczyna zalecać się do dziewczyny, przypomina mu ona, że dotąd nie ściął jeszcze ani jednej głowy. „Nie udowodniłeś wcale, że jesteś prawdziwym mężczyzną”, mówi doń piękna z wyrzutem w spojrzeniu.
Jedno z podań mówi, że jakiś młody człowiek z dobrej rodziny usiłował zbliżyć się do wybranki. Ona jednak dała mu do zrozumienia, że nie przeszedł jeszcze próby męskości i nie dał dowodu odwagi, gdyż nie posiada trofeów z polowania. Młodzieniec wybrał się więc na łowy, wrócił, niosąc olbrzymiego jelenia, którego złożył u stóp swojej ukochanej. Ona jednak udawała, że nie spostrzega zwierzęcia. Młodzian poszedł raz jeszcze do dżungli i przyniósł dziewczynie dużego orangutana, ale i to jej nie zadowoliło. Po raz trzeci udał się więc na wyprawę. W rozpaczy ściął głowę swojej przyszłej teściowej, która akurat na pobliskim polu pełła chwasty i zaniósł krwawiącą czaszkę do domu. Nie wiedział on, że kobieta, którą pozbawił głowy, jest matką jego umiłowanej, córka zaś nie poznała zniekształconych rysów twarzy. Borneańska Salome uśmiechnęła się kusząco i wyszeptała: „Teraz jesteś prawdziwym mężczyzną. Jestem twoja”.
Gdy dwóch chłopaków pokłóci się przy zabawie, często słychać charakterystyczne zdanie: „Z czego ty właściwie jesteś taki dumny? Ile głów upolował twój ojciec?”. Jeżeli z odpowiedzi wyniknie, że trofeów jest mniej niż w domu ojca pierwszego chłopca, ten mówi: „Nie bądź taki ważny, mój ojciec ma znacznie więcej”.
Jeden z pierwszych podróżników po Borneo tak pisze w swych pamiętnikach: „Prawdziwie wykwintny młodzieniec nie poważy się zbliżyć do dziewczęcia z plemienia Dajaków, nie rzuciwszy jej wprzód pod nogi pęczka ludzkich głów”.
Wojownik Ibanów z trofeami (album z fotografiami z Sarawaku autorstwa Charlesa Hose’a i Roberta Shelforda, Cambridge Digital Library)
Łagodny, gościnny Dajak o beztroskim, pogodnym na co dzień obliczu, staje się okrutny i ponury, kiedy wychodzi na łowy. Ostrzy miecz, zaopatruje się w niezbędny sprzęt wojenny i wraz z towarzyszami wyrusza na bitwę. Chodzi o wykonanie poważnego zadania i każdy obiecuje sobie upolować przynajmniej jedną głowę, aby tym sposobem zapewnić sobie cześć i poważanie. Biada, jeżeli szczęście nie będzie mu sprzyjało. Nikt nie odezwie się do niego z szacunkiem, a zwłaszcza kobiety. Dajak dobrze o tym wie i dlatego nie wróci z pustymi rękami do wioski, nawet gdyby łowy miały potrwać cały rok.
Wraz z towarzyszami przedziera się przez dziewiczą puszczę tak długo, dopóki nie trafi na osiedle wrogów. Z bioder zwisa mu pięknie pleciony kosz rotangowy, przygotowany już na przyjęcie cennej zdobyczy. Kosz taki jest zwykle darem kobiecej ręki. Dzień po dniu mija mu na wędrówce przez ponury, gęsty las, na spożywaniu korzonków, soku z palm i tym podobnych przysmaków. Wieczorem mości sobie legowisko w dżungli, przez następny dzień wędruje dalej, tak długo, aż trafi na ślady człowieka. Gdy je odkryje, snuje się za nimi całymi dniami, czekając cierpliwie, aż nadarzy się korzystna sposobność napadnięcia wroga. Mężczyzna, kobieta czy dziecko — to wszystko jedno — wszyscy oni mają przecież głowy. Z piekielnym wyciem napada z tyłu na niespodziewającą się zasadzki ofiarę i bardzo często jednym tylko uderzeniem miecza odcina głowę od tułowia. Wszystko trwa zaledwie kilka sekund. Z bezcennym ciężarem w koszach towarzysze możliwie jak najszybciej szykują się do drogi powrotnej. Gdy zapada zmierzch, rozkładają obozowisko tam, gdzie akurat stoją, unikają rozpalania ognia, aby blask płomieni nie zdradził ich i śpią na zmianę, czatując czujnie. Ze swoją zdobyczą podczas drogi nie rozstają się w ogóle, aby na wypadek niebezpieczeństwa nie stracić skarbu. Wioska rodzinna wyczekuje w napięciu powrotu swoich, którzy błądzą po tak niebezpiecznych drogach. Kto wie, czy nie zaskoczył ich w dżungli wróg, czy nie spotkał ich los, który szykowali nieprzyjacielowi?
Gdy zwycięzcy wracają do domostw słychać już z dala ich przenikliwe, okrutne okrzyki, powiadamiające wioskę, że wyprawa została uwieńczona sukcesem. Jak za poruszeniem czarodziejskiej różdżki ludzie wylegają przed chaty. Wszyscy pozdrawiają bohaterów i oglądają trofea. Kobiety przywdziewają odświętne szaty, zawieszają na sobie świecidełka i urządzają zabawę. Głowy obnosi się tryumfalnie po otwartych przedsionkach domostw. Mężczyźni wdziewają strój wojenny, zbroją się w puklerze i oszczepy. Zdobyte głowy czyści się, wędzi i suszy. Zabija się mnóstwo świń i kur, a kobiety opryskują mężczyzn ogonkami maczanymi we krwi. Wszyscy gromadzą się wokół zdobyczy, niektórzy całują czaszki, inni gryzą policzki, inni znów wpychają tłuste kąski mięsa między blade wargi trupich czaszek. Odpowiedni specjaliści zajmują się skrobaniem czaszek. Posługują się małymi, giętkimi nożykami o zdobionych rękojeściach. Oczy wydłubuje się, mózg usuwa za pomocą drewnianej łyżki przez nos albo tył czaszki. Czasami zatrzymuje się skórę z twarzy, krojąc ją w cienkie pasy, które zjadają mężczyźni. Dodaje to ponoć odwagi i siły. Włosy ucina się i rozdziela między dorosłych mężczyzn, którzy zdobią nimi puklerze i miecze. Czaszki, które pozostają wspólną własnością plemienia, wiesza się nad umiarkowanym ogniem. Plecionka rotangowa, owinięta dookoła czaszki, zapobiega opadnięciu dolnej szczęki.
Wędzone głowy upolowane przez Ibanów (Ch. Hose, The Pagan Tribes of Borneo, London 1912)
Często wędzi się czaszkę na tym samym ognisku, na którym piecze się jedzenie. Wstrętna woń palonego mięsa nie przeszkadza nikomu — przeciwnie, zdaje się przyjemnym zapachem. Gdy ze szczęk wypadną zęby, zastępuje się je klockami z drzewa. Wysuszoną czaszkę maluje się na kolor czerwony i biały albo też pociąga cienką warstwą cyny lub ołowiu. W oczodoły wkłada się muszelki albo jakieś lśniące przedmioty, między zęby — papierosa. Przez cały ten czas odbywają się uczty. Wszyscy jedzą i piją bez ograniczeń. Wieczorami odbywają się rytualne tańce, a naczelnik plemienia chwali odwagę wojowników. Wszyscy przysłuchują się z uwagą i z najwyższym zadowoleniem szczegółowym relacjom o niebezpieczeństwach, wśród których zdobyto wrogie głowy.
Zabawy i uczty trwają tydzień, czasem nawet dłużej, w zależności od liczby zdobytych głów. Wysuszone czaszki niesie się w paradnym pochodzie, przy akompaniamencie monotonnych śpiewów przez całą osadę, aby je umieścić w specjalnie do tego celu przeznaczonym miejscu, obok dawnej zdobyczy. Od tej chwili nie wolno dotykać czaszki — staje się tabu. Jedynie starsi plemienia mają do tego prawo, wiedzą bowiem, ile czci należy okazać temu przedmiotowi. Oni jedni dają gwarancję, że nie skalają świętości.
Tubylcy wierzą w to, że duch zabitego zamieszkuje w czaszce i przy odpowiednim obchodzeniu się z nim przyniesie domowi powodzenie. Rozmawiają więc z czaszką słowami pełnymi słodyczy, komplementów i pochlebstw, starając się wytłumaczyć duchowi, że odtąd przynależy do plemienia i namawiając go, aby nakłonił swoich krewnych do przekroczenia ich terytorium po to, aby im obciąć głowę, dzięki czemu i oni z kolei staliby się również członkami plemienia. Czaszkę żywią smakołykami, oblewają ją obficie wódką pędzoną z ryżu, krótko mówiąc, usilnie starają się, aby zamieszkałemu w czaszce duchowi uczynić istnienie jak najbardziej miłym, aby zapomniał o utracie swej cielesnej wolności i wżył się w plemię jako przyjaciel.
Czaszki wrogów podwieszone pod sufitem długiego domu Kayanów (Ch. Hose, The Pagan Tribes of Borneo, London 1912)
Jednym z najważniejszych motywów łowów na ludzkie głowy jest pewnego rodzaju egoizm. Borneańczyk wierzy w życie po śmierci. Kto zdobędzie głowę w doczesnym życiu, zapewni sobie niewolnika na tamtym świecie w postaci duszy zabitego.
Kiedy biskup Chambres przemawiał w swym kazaniu w Fort Betong do Dajaków, kiedy mówił im o chrześcijaństwie, niebie i ostrzegał przed ciężkim grzechem zabijania bliźniego, przerwał mu wódz plemienia: „Moi towarzysze i członkowie plemienia wierzą w to, że dzielny człowiek, który upolował sobie głowę na ziemi, będzie w życiu przyszłym posiadał ducha zabitego jako swego służącego. Nieważne, czy człowiek dostanie się do nieba, czy do piekła — sami mówicie, że nikt swoich losów po śmierci nie może być pewnym — w każdym razie lepiej dla niego, gdy będzie miał jakieś towarzystwo”.
Polowaniu na ludzkie głowy towarzyszą więc pobudki religijne. Zdobycie głowy jest czynem miłym bogom. Jeżeli na wieś padnie zaraza, wówczas należy złego ducha, który rozpanoszył się nad osiedlem, usposobić łagodnie, a najlepszym ku temu sposobem jest zdobycie świeżej ludzkiej głowy, którą preparuje się z zachowaniem odpowiedniego ceremoniału.
U niektórych szczepów nie wolno grzebać zmarłego tak długo, dopóki nie przyniesie się do domu świeżo ściętej głowy. Ten sam zabieg jest potrzebny po raz drugi, zanim żałoba po zmarłym będzie mogła się zakończyć.
Polowanie na ludzkie głowy jest praktykowane również wśród innych ludów poza Borneo, nigdzie jednak nie odgrywa tak dużej roli i nie jest tak ściśle związane z życiem naro du, nigdzie też nie rozwinęło się tak silnie, w tak bezwzględnej i okrutnej formie jak na tej wyspie, a zwłaszcza wśród plemienia Dajaków.
Zdobytymi głowami dysponuje wódz. Jeżeli liczba ich jest wielka, dzieli je po odpowiedniej naradzie między starszych poszczególnych domostw.
W czasach, kiedy polowania na głowy ludzkie mogły być jeszcze bezkarnie uprawiane, zdarzało się, szczególnie wśród Dajaków, że przy rzeziach zdobywano więcej głów niż tego chcieli sami łowcy. Trzeba było zatem w sprytny sposób pozbyć się czaszek, zachodziła jednakże obawa, aby duchy się nie obraziły. Przy zmianie miejsca zamieszkania, które następowało w myśl starego zwyczaju mniej więcej co pięć lat, wieszano więc nadliczbowe głowy w małym domu, specjalnie wzniesionym dla tego celu, a jego wnętrze zdobiono liśćmi i kwiatami. Bezpośrednio przed wyruszeniem mieszkańców przenoszono głowy do tego domku, po czym podkładano ogień pod ściany. Pożar trwał parę dni. Jednak z chwilą, gdy spadł pierwszy deszcz i zgasił płomienie, duchy dostrzegły oszustwo i usiłowały mścić się na sprawcach. I na tym właśnie polegała chytrość, żeby w danym momencie znajdować się już tak daleko, aby duchy nie mogły dosięgnąć sprawców.
Choć dzisiaj polowania na głowy ludzkie są urzędowo zabronione, niemniej odbywają się one w odległych, niedostępnych okolicach. Ręka sprawiedliwości nie sięga wszędzie.